Na wstępie zastrzegam, że przedstawione tu opinie są tylko moje, bardzo subiektywne , nie jestem znawcą tego kraju i nie sądzę, że można uznać, iż wie się cokolwiek o Japonii na podstawie kilku dni w stolicy. Ale do rzeczy…
Dlaczego tam poleciałam…może się to wydawać dziwne, że osoba, która raczej stroni od kontaktu z ludźmi i nad wyraz ceni sobie kontakt z przyrodą, decyduje się na podróż do największego miasta na świecie. Poza tym nie jestem blogerem kulinarnym i nawet nie lubię sushi 🙂
Kilka lat temu przeczytałam, że moi najwięksi guru designu, Duńczycy, latami czerpali inspiracje z Japonii – trzeba jeszcze coś dodać? że lubię minimalizm, prostotę, nie przegadane projekty, praktyczność i użyteczność. Tak, moja romantyczna natura została również nakarmiona filmami o samurajach skąpanych w różowych płatkach sakury – no dobra przyznaję się :D.
Niestety moje nastawienie do tego wyjazdu zderzyło się brutalnie z rozbieżnymi oczekiwaniami współtowarzyszy podróży, w praktyce oznaczało to „wyrwanie” dla siebie odrobiny magii w morzu betonu.
Ogrody cesarskie Tokio
Do tej pory raczej unikałam kontaktu z „tubylcami”, ten wyjazd jednak okazał się bardzo nietypowym, żałowałam trochę po powrocie z Lofotów, że jednak nie odważyłam się na kontakt z Norwegami ( jednak to bardzo uzupełnia obraz kraju), dlatego tym razem postanowiłam się odważyć i chociaż przez szkło obiektywu zbliżyć do ludzi.
Szczęśliwie mieszkaliśmy w spokojnej dzielnicy, w normalnym tokijskim mieszkaniu (mieliśmy za sąsiadów Japończyków), rano mogłam obserwować jak Pan z naprzeciwka podlewa swoje pomidory, hodowane przy samej ulicy, jak starsza Pani wychodzi rano na zakupy i pozdrawiam nas głośnym heloo 🙂
Zwykłych ludzi w drodze do zwykłej pracy…
…to co rzuca się w oczy to duża kultura podróżowania…absolutnie każdy Japończyk nastawiony jest na nie przeszkadzanie współpasażerom, jeśli plecak to z przodu na klatce piersiowej, jeśli siedzisz to, aby nie z łokciami na „strefę sąsiada”…przy okazji nigdy nie czułam się zagrożona kradzieżą, nawet w największym ścisku ma się totalne poczucie bezpieczeństwa. Wsiadanie i wysiadanie jest bardzo zorganizowane, wszyscy ustawiają się automatycznie na schodach ruchomych po lewej (prawa jest do „wyprzedzania”), oraz w dwie kolejeczki z przejściem w środku podczas ładowania się do metra czy kolejki.
Nasz codzienny widok z okien kolejki naziemnej (m.in.na Skytree ).
Nasza dzielnica to niezbyt wysokie budynki z mikroskopijnymi mieszkaniami ( jakieś kilkanaście razy przywaliłam w coś głową). Buduje się tutaj do góry, odstępy między domami to jakieś 20cm. Normą są całe ogrody na dachach, a nawet „wybieg” dla przedszkolaków. Uliczki są bardzo wąskie i jeżdżą po nich małe autka wyglądające jak zabawkowe resoraki. Poza tym Tokio to zdecydowanie miasto rowerów i motorów vespa.
przeciętna tokijska matka :
Przy okazji wybaczcie to wąskie i krzywe kadrowanie, miałam mały wypadek i już w pierwszym dniu uszkodziłam obiektyw z zoomem, potem uszkodziłam moją stałkę :/ improwizowałam na maksa…
To co zachwyca i zasmuca jednocześnie… przy każdym domu, fryzjerze, sklepie, na balkonach, na dachach…doniczki, pojemniki, puszki z roślinami. Rośliny rosną tam dosłownie w „łyżce ziemi” :
Kwiaty, drzewka, pomidory, kaktusy…
Mam nadzieję, że się mylę…niestety mam takie przemyślenia, że w tym zalewie betonu w tych roślinkach pojawia się jakaś taka tęsknota za kontaktem z przyrodą. Co z tego, że w samym Tokio jest dużo parków, jeśli wizyta w nich wiąże się z podróżą co najmniej kolejką i metrem, nagle okazuje się, że nie jest on aż tak łatwo dostępny.
Z drugiej strony po całym dniu wędrowania po dzielnicy wieżowców wypucowanych na wysoki połysk, których szczyty znikały w chmurach, niesamowitym odkryciem były wbite pomiędzy budynki malutkie świątynie, mini oazy zieleni i CISZY ( to było totalnym zaskoczeniem)…
Miło było się tam na chwilę schować 🙂
W Tokio można czuć się totalnie wyobcowanym ( jak ja)
w metrze, kolejce widać tylko ludzi w wymiętych garniturach z nosem wetkniętym w telefon komórkowym, nikt ze sobą nie rozmawia, jeśli już to grupka młodzieży wracająca ze szkoły. Mężczyźni grają w gierki, kobiety robią zakupy ciuchowe on line, mało kto czyta książkę. Każdy jest wysoce kulturalny, uśmiechnięty i chętny pomóc turyście, niesamowicie cierpliwy dla nas ” barbarzyńców” przyjezdnych. Mimo, że zdarzało nam się popełniać gafy nikt, nigdy, (a kobiety zwłaszcza) nie zwrócił nam uwagi, nie ofukał.
Niestety tutaj najbardziej można naocznie, uzmysłowić sobie co oznacza samotność w tłumie.
Kraj głębokich ukłonów, zawodowych hierarchii, uśmiechu, za którym kryje się mobbing w pracy, dramaty kobiet, które są „ozdobą”, molestowania. Miasto tak czyste, że nie widać na nim żebraków, nie ma śmieci choć nie widać koszy na nie, gdzie trzech facetów wymachuje rękoma i kieruje ruchem, żebyś mógł przejść chodnikiem nie walcząc z samochodem o pierwszeństwo. Swiat niemal idealny z idealnymi statystykami. To były po części moje spostrzeżenia, które potem spotkały się z fantastyczną książką / reportażem ” Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet” Karoliny Bednarz- mocno polecam.
Czy znalazłam swoją magię? dajcie mi kawałek przestrzeni zawsze coś dla siebie „wydłubię” :))
Moja ulubiona dzielnica Yanaka, odkryta przez kolegę i chyba najbardziej w moim guście . Wystarczająco japońska, wystarczająco spokojna, ze zwykłym życiem. Jedzeniem z budki i piwem na skrzynkach 🙂
Z cudowną kawiarenką Yanaka caffee, szaszłykami z kurczaka i sake w deszczowy wieczór.
Z mnichami ( jeden miał tak groźne spojrzenie, że nie odważyłam się zrobić mu zdjęcia) :)), staruszkami, świątyniami i cmentarzami. Z rękodziełem i uroczymi detalami…absolutnie znalazłam swoją magię :))
Nie bójcie się zaglądać do małych knajpek, zwykle drzwi są zasunięte i zasłonięte zasłonki, ale w środku toczy się życie :))
Wspaniały obiad z sake i piwem po około 1000 jpy na głowę.
Kanon piękna w Japonii to drobna kobieta o dziewczęcym wyglądzie z jasną skórą, bardzo kawaii. Dlatego Japonki chronią się od słońca parasolkami, kremami z filtrem, noszą długi rękaw, a nawet rękawiczki. Ja raczej nie wtopiłam się w tłum,ale próbowałam 😉
Miejsce, które skradło moje serducho, nie wiem co to za sklep, czy nie sklep, najgorsze, że chciałam tam przyjść drugi raz kiedy będzie otwarte i już tego miejsca nie znalazłam :/
Tokyo wyssało mnie niczym wampir energetyczny, oddałabym te 7 dni za jeden dzień w Kyoto.
Traktuję ten wyjazd jako ciekawe doświadczenie socjologiczne. Dużo nauczyłam się o sobie, o ludziach i podróżowaniu ( a jestem w temacie mocno początkująca). Przełamałam kilka swoich oporów.
Wybaczcie mało konkretów, ten wpis to raczej zapis emocji i odczuć. Więcej relacji z wyjazdu znajdziecie zapisanych na moim instagramie anita sie nudzi. Poza tym w sieci jest mnóstwo konkretnych informacji na ten temat.
Tokyo będę wspominać z poczuciem wyobcowania i kojarzyć z bezsennością 😉
…przyroda zawsze wygra…taki swojski widok, malwy 🙂
To byłoby na tyle. Tyle Wam chciałam opowiedzieć, resztę zachowam dla siebie 🙂
Jeśli macie pytania o jakieś konkrety proszę o maila, postaram się pomóc.
Gdzieś tam pod tonami tego betonu, wszechobecnego plastiku, kulturalnymi uśmiechami jest ta japońska magia rodem z filmów o samurajach.
Tokio, niesamowite było cię trochę poznać.
p.s. …a wiecie, że w religii buddyjskiej, którą wyznaje część Japończyków, istnieje wierzenie akai ito (czerwona nić). Ponoć czerwona nić łączy małe palce przeznaczonych sobie osób, plącze się, ani nigdy nie zrywa. Jeśli są sobie przeznaczeni w końcu się odnajdą 🙂
An